Maleńka wyspa na wschodnim wybrzeżu Malezji. Brak tu alkoholu, ciepłej wody i turystycznych udogodnień. Za to jest pełne skupienie na rytmie dnia, dźwiękach modlitw i codziennym życiu mieszkańców. Kecil uczy, jak żyć wolniej – i piękniej.

Decydując się na pobyt na małej, kameralnej wyspie Kecil należącej do Perhentian Islands, nie wiedzieliśmy dokładnie, czego się spodziewać. Informacje, jakie zdobyliśmy, były ogólnikowe, szczątkowe i mocno przestarzałe. Płynęliśmy więc na wyspy z (wydawało się nam) jako takim pojęciem, czego się spodziewać. Jak to w życiu bywa – rzeczywistość zupełnie rozgromiła wyobrażenie o niej.
I to było w tym wszystkim najpiękniejsze.

Czego spodziewać się, decydując się na pobyt w Wiosce Rybackiej, na wyspie Kecil?
Wszystkiego tego, czego nie wyczyta się w poradnikach i blogach. Czas spędzony na Kecil uczy i rozwija, pozwalając jednocześnie zresetować głowę i ciało. Fenomenalne uczucie. Zdecydowanie warte mieszkania bez ciepłej wody i z pobudką codziennie o wschodzie słońca.

Zgodnie z rytmem natury i modlitw
Na Kecilu wyspiarski rytm dnia biegnie zgodnie z porami modlitw, które – dzięki dużym i wydajnym megafonom – słychać w całej niewielkiej osadzie, jaką jest Village. Choć harmonogram modlitw na wyspie jest zgodny z ogólnie przyjętym muzułmańskim kalendarzem codziennych modłów, ich trwanie, tu, na Kecil, znacznie odbiega od standardów. Zamiast 10–15 minut, każda z modlitw (bez względu na porę odmawiania) potrafi rozciągnąć się do godziny lub dwóch.
Dlaczego? Zapytany przez nas przewodnik po meczecie, odpowiedział z entuzjazmem: to specyfika wyspy, jej rutyny i rytuałów.

Głos muezina budził więc nas wczesnym rankiem i – jako że rozbrzmiewał bladym świtem – wyznaczał też porę snu. Nasz dobowy zegar, po zawirowaniach związanych z częstym przemieszczaniem się i jet lagiem, tu szybko sam się wyregulował.
Mimo wczesnych pobudek, wstawaliśmy zregenerowani i zdrowo zmęczeni zasypialiśmy – wraz z końcem wieczornych modlitw. Nie sposób było ich przespać czy przegapić – nasza miejscówka znajdowała się zaledwie 200 metrów od meczetu, a jego megafony działały bardzo skutecznie. Ich moc nie docierała jedynie do głębi dżungli lub na bardziej odległe plaże.

Czy da się przywyknąć do tej specyficznej rutyny, w której meczet stanowi centrum codzienności?
Tak. Zdecydowanie.
Choć pierwszego dnia sądziliśmy, że w tym ogromnym hałasie (recytacje, śpiewy, monologi) nie wytrzymamy ani godziny dłużej. Z czasem zaczęliśmy dostrzegać to, co naprawdę napędza tę wyspę i jej mieszkańców. To codzienna rutyna skupiona wokół meczetu i wokół pór, w których społeczność się gromadzi na wspólnym spędzaniu czasu.

Przy dźwiękach megafonów mieszkańcy wyspy codziennie piją wspólnie kawę lub herbatę, jedzą posiłek, siedząc przy kawiarnianym stoliku i rozmawiając, obierają ziemniaki, robią obiad, bądź, odpoczywają, bujając się leniwie w hamaku.

Patrząc na codzienność w wiosce, staraliśmy się zachowywać podobnie – traktując natężenie dźwięków jako szum tła. Nie było to łatwe i nie zawsze się udawało.

W naszym przypadku, natężenie intensywnych w wyrazie i przekazie dźwięków – niezależnie od źródła – męczy zarówno ciało, jak i ducha. Mamy zresztą już szerokie spektrum obserwacji tego zjawiska – mieszkaliśmy zarówno przy katolickim kościele (Negombo, Sri Lanka), jak i obok buddyjskiej świątyni podczas święta Poi (Galle, Sri Lanka).

Być jak wyspiarz z Perhentianów…
Mieszkając w Village, mieliśmy okazję przyglądać się, jak żyją mieszkańcy wyspy.
Warto zaznaczyć, że kecilska wioska nie jest ani trochę turystyczna, w znaczeniu, jakie znamy w Europie. Nie ma tu beach barów, drinków z palemką, głośnej muzyki ani życia nocnego. Dzień zaczyna i kończy się modlitwą płynącą z głośników przytwierdzonych do wieży meczetu.
Życie towarzyskie dzieci i dorosłych toczy się głównie wzdłuż głównej drogi, biegnącej równolegle do linii brzegowej – od przystani prosto do świątyni.

Piaszczysta droga służy zarówno do transportu towarów do pobliskich kafejek i jadłodajni (transport odbywa się skuterami, bo na wyspie nie ma samochodów), jak i do jazdy na rowerze, spacerów i gry w dwa ognie – w którą miejscowe dzieciaki grają biegając beztrosko, na bosaka. Ich zabawę obserwują dorośli.

Zarówno ci siedzący w pobliskich kafejkach i restauracjach, jak i ci prowadzący przy drodze stragany i sklepiki.
Życie na Kecilu toczy się na świeżym powietrzu. Ludzie się spotykają i rozmawiają.
Telefony w rękach? To rzadkość. U dzieci – wcale.

Tolerancja, to akceptacja i asymilacja
Jadąc do tak zamkniętej kulturowo przestrzeni i mieszkając wśród samych muzułmanów, sądziłam, że będę na cenzurowanym – jako kobieta poruszająca się w przestrzeni publicznej czasem sama, w zachodnich ciuchach, bez zakrytych włosów. Tymczasem… teoria sobie, a życie sobie.

Owszem – z szacunku dla gospodarzy rzeczy typowo plażowe nosiłam tylko na plaży i zawsze miałam pod ręką koszulę, ale nikt nie robił tu afery z powodu dekoltu, odsłoniętych ramion, nóg czy odkrytych włosów.

Wyspiarze przyjęli nas ciepło, goszcząc w swoich jadłodajniach i kafejkach najpiękniej, jak umieli – wyszukując miejsce w cieniu, nakładając porcje, które w Zakopanem wystarczyłyby na posiłek dla dwóch osób. A wszystko to – z uśmiechem i życzliwością. Po dwóch dniach staliśmy się tak typowym elementem kecilskiej rutyny, że nie dziwiliśmy już nawet dzieci.

Zapomnij o luksusach i zdrowych nawykach żywieniowych
Przyjechałeś na rajską wyspę i myślisz, że się wyśpisz? Zapomnij.
Liczyłeś na gorący prysznic po dniu pełnym aktywności? Zapomnij.
Chcesz zrobić zakupy po 19? Zapomnij.

Na Kecil wiele obiektów noclegowych nie oferuje ani ciepłej wody, ani szaf czy półek. Klimatyzacja bywa, a nie jest, a za kawę rzadko kiedy uda Ci się tu zapłacić kartą. Drinka nie kupisz tu wcale. Tak jak i fast typowych foodów. Bujnego życia nocnego nie ma.

Na wyspie często brakuje prądu, a ostatnia wodna taksówka przypływa około 19 – i to za wyższą stawkę niż dzienna, ponieważ po 17 obowiązuje taryfa, nazwijmy to, nocna. Każdy posiłek można dostać na wynos – choć już bez sztućców.

Zamówić tu można zarówno burgera, jak i różne typy spaghetti (choć ich smak jest tylko zbliżony do sugerowanej w menu nazwy).

Zdecydowanie warto popróbować dań lokalnych. To wiele typów potraw na bazie ryżu, makaronu i świeżych owoców morza. Herbatę i kawę podaje się z dużą ilością cukru… już pomieszaną i (wciąż) z łyżeczką w środku kubka 🙂

Szokujące?
Oj, nie przesadzajmy. Chyba każdemu choć raz zdarzyło się podnieść do ust kubek z łyżeczką w środku.
A co do cukru – można oczywiście poprosić „bez”, ale bazowe składniki tych napojów i tak są słodkie.

Dlaczego mimo wszystko warto spędzić tu czas?
Z powodu ludzi – życzliwych, pomocnych, empatycznych i absolutnie prawdziwych, a nie szytych na miarę wymogów turysty.

Z powodu oszałamiającego koloru morza i możliwości podglądania podwodnego świata – także w towarzystwie rekinów.

I z powodu tego, czego próżno szukać w pędzącej Europie: naturalnego rytmu dnia, który przypomina, że nie musimy tak pędzić.
Zdążymy.
Wystarczy tylko pozamieniać miejscami priorytety..

Dodaj komentarz