Czy będąc w Wietnamie warto zobaczyć górę Ta Cu, na zboczu której śpi 49 metrowy Budda?
Zdecydowanie tak.
Dlaczego? Ponieważ Ta Cu to nie tylko obiekty sakralne i ogromny posąg.

Ta Cu to zabytki i przyroda – wyjątkowo udany kompromis
Góra Ta Cu to miejsce, w którym komfortowo poczuje się nawet ktoś, kto nie do końca przepada za zwiedzaniem zabytków i świątyń. Dlaczego? Bo miejsce to oferuje znacznie więcej niż „kolejną świątynię” i pagodę.

Czego zatem można się spodziewać, decydując się na odwiedzenie tego miejsca?
Kolorów, zapachów, wspaniałych doznań estetycznych, kojącej ciszy, szemrzącej wody, cichutkiej muzyki orientalnej, która przeplata się ze śpiewem ptaków i szumem wiatru w koronach drzew i zapierających dech w piersiach widoków.

Tak. Po odwiedzeniu góry Ta Cu możemy śmiało powiedzieć, że to miejsce idealnie koi zmysły. Zachwyca architekturą wtopioną w tropikalny las, dając przestrzeń, by wsłuchać się w głos natury.

Jak tam dotrzeć?
Do kompleksu architektoniczno-przyrodniczego skupionego wokół góry Ta Cu dotarliśmy skuterem (odległość, jaka dzieli to miejsce od Mui Ne to około 60 km), po drodze odwiedziliśmy jeszcze wieże Cham, znajdujące się tuż za granicami Phan Thiet.

Zaparkowaliśmy skuter pod zadaszeniem (co w tym upale było nie bez znaczenia) i w kasie znajdującej się niedaleko wejścia do kompleksu kupiliśmy bilety. Wybraliśmy wersję MAX, czyli obejmującą: jazdę meleksem do stacji dolnej kolejki i z powrotem + wyjazd kolejką na górę i powrót tą samą drogą.

Podnóże góry – pierwsze zachwyty
Podnóże góry nie jest architektonicznie powiązane ze znajdującą się około 600 metrów wyżej świątynią, ale również zachwyca – czystością, kolorami i bujną roślinnością. To właśnie tutaj można przejść się alejką, wzdłuż której po obu stronach stoją posągi chińskiego zodiaku, zrobić kilka zdjęć przy farmie sztucznych różowych flamingów, a także wejść na kolorowe schody prowadzące „do nieba” i spojrzeć w okno na świat. To właśnie stąd można również wspiąć się po kolorowych schodach, które – tym razem – prowadzą już nie donikąd, a wprost do stacji kolejki linowej.

Nie da się ukryć, że to miejsce jest wyjątkowo malownicze i niezwykle „instagramowe” – idealne do wykonania mnóstwa jasnych, kolorowych zdjęć. Wietnam to kraj kolorów – i tych kolorów nie można tu przegapić.

To nie tylko dekoracja świata, ale też głęboka symbolika i ważny komunikat. Często schody w różnych kolorach symbolizują tu stopnie duchowego rozwoju, a ich barwy odwołują się do buddyjskich idei harmonii, równowagi i świętości miejsca. Warto się tu zatrzymać, nie tylko po to, by zrobić piękne zdjęcia, ale też, by usiąść w cieniu i cieszyć się wszechobecną eksplozją barw.

Droga na szczyt wiodła nad tropikalnym lasem
Po przejażdżce meleksem i krótkim spacerze dotarliśmy do stacji kolejki linowej, którą wyruszyliśmy na szczyt. Wsiedliśmy do różowego (a jakże!) wagonika i ruszyliśmy w górę. Naszym celem była stacja końcowa, położona na wysokości 505 metrów. Trasa kolejki liczyła 1,6 kilometra. Resztę drogi na szczyt – w tym kolejne, strome i wysokie schody prowadzące tuż do wrót świątyni – pokonaliśmy już pieszo.

Jazda kolejką, która niespiesznie sunęła nad tropikalnym lasem w absolutnej ciszy, przerywanej jedynie szumem wiatru i świergotem ptaków, była dla nas prawdziwą ucztą. Różowe mobilne „M” tylko dla nas, zero turystów, zero dźwięków innych niż naturalne – tylko oszałamiająca przyroda. Absolutne 12/10, a przecież nie wiedzieliśmy jeszcze, że najpiękniejsze dopiero przed nami.

Schody, więcej schodów 😉
Po wyjściu z kolejki jedynym właściwym kierunkiem był ten wskazywany przez drogowskazy. W tym, że to dobra trasa, utwierdzały nas coraz wyraźniejsze dźwięki muzyki.

Dystans od końca trasy kolejki do samej świątyni nie był specjalnie długi i prowadził wąskim chodniczkiem wśród bujnej zieleni. Parę minut później przed nami piętrzyły się już kolejne strome, wysokie schody, których pokonanie w tym upale było prawdziwym wyzwaniem. Zdecydowanie jednak widok, jaki roztaczał się po wejściu na szczyt schodów, był wart zmęczenia.

Znajdowaliśmy się tuż przed Linh Son Truong Tho. To buddyjska świątynia, której pierwsze dwa wyrazy w języku wietnamskim oznaczają: świętą górę, a kolejne dwa – długowieczność.

Sama świątynia, w formie pagody, znajdowała się na dziedzińcu-tarasie, z którego rozciągał się zapierający dech widok na dolinę pół kilometra niżej. Jeśli do panoramy plantacji smoczych owoców, tropikalnych traw i drzew dodamy szum wiatru, cykanie owadów i łopot kolorowych chorągiewek typowych dla miejsc kultu – otrzymujemy mieszankę, której trudno się oprzeć.

Usiedliśmy pod drzewem chlebowca i chłonęliśmy to wszystko, zbierając siły przed dalszym zwiedzaniem i kolejną wspinaczką – tym razem do miejsca spoczynku Buddy.

To zależy, kto pyta i czego w danym momencie potrzebuje. Po podróży przez rozedrgane, głośne, chaotyczne i pełne bodźców centra kolejnych miast i państw, peryferia południowego Wietnamu — ze swoją ofertą autentycznej ciszy (wydmy, plaża surferów, góra Ta Cu) — były dla nas wtedy bardzo potrzebnym przystankiem.

Warto dodać, że w okolicach świątyni jest mnóstwo miejsc, w których można usiąść i odpocząć, sycąc oczy zarówno architekturą, jak i przyrodą. W tym miejscu znajdzie się wszystko, czego potrzeba, by naprawdę odpocząć — dogłębnie i do syta. Warunek? Wybrać porę poza sezonem turystycznym i zarezerwować sobie minimum pięć godzin, by w pełni odkryć to miejsce.

Jeśli ten opis nie oddaje w pełni, jak wyjątkowym miejscem jest szczyt góry Ta Cu, spróbuję inaczej… Kojarzycie filmy o Dalekim Wschodzie z przepięknymi krajobrazami, typową dla Wschodu architekturą — charakterystycznymi dachami, proporczykami powiewającymi na wietrze — i cichą muzyką brzdąkaną na strunach jakiegoś wschodniego instrumentu?

Wszystko to można przeżyć naprawdę, a nie tylko na ekranie telewizora czy komputera. Wystarczy dać się zauroczyć południowemu Wietnamowi i górze Ta Cu.

Ciii… Tu śpi Budda
By zobaczyć leżącego Buddę, trzeba wyjść jeszcze wyżej (tak, tak, to oznacza jeszcze więcej schodów). Posąg znajduje się nad świątynią, w głębi tropikalnego lasu. Aby go odnaleźć, wystarczy kierować się drogowskazami. Po pokonaniu kolejnych schodów, malowniczej ścieżki pnącej się łagodnie w górę i ostatnich już na tej trasie stopni biegnących przez las – dotarliśmy na miejsce.

Pierwsze wrażenie? Było warto. Wokół panowała cisza — słychać było tylko szum drzew, cichą orientalną muzykę i od czasu do czasu krzyki małp. To jednak nikomu nie przeszkadzało – Budda spał nadal, a my podziwialiśmy. A naprawdę było co, bo właśnie ten posąg jest największym leżącym Buddą w Azji Południowo-Wschodniej. Ma 49 metrów długości i 7 metrów wysokości, wykonany jest z betonu, a swoją odcinającą się od tropikalnej roślinności biel zawdzięcza specjalnej farbie, którą pokryto go od stóp do głów.

Posąg przedstawia Buddę w charakterystycznej pozie: leży on na boku, wchodząc w stan parinirwany. (Nirwana to, według buddyzmu, stan duchowego wyzwolenia od cierpienia — osiągnięty za życia. Parinirwana natomiast to nirwana po śmierci, stan, po którym nie ma już nic więcej).

W miejscu symbolicznego snu Buddy byliśmy sami, co pozwalało na niespieszne odkrywanie i magazynowanie w głowie wyjątkowej, dobrej atmosfery tego miejsca. Jak często podkreślamy, jesteśmy fanami zwiedzania świata poza sezonem — bez tłumów, bez frustracji, że czegoś się nie zobaczy, że trzeba się będzie dzielić przestrzenią i oddać ciszę, która tu była najwspanialszą, choć niewidzialną, dekoracją.

Nasze wrażenia…
Czy warto spędzić kilka godzin na górze Ta Cu? Warto. Bardzo. To trochę soczewka, w której mieści się wszystko to, czego ludzie szukają w tej części świata: wspaniała architektura, piękna dzika przyroda, kolory, muzyka i spokój, którego sami szukamy na każdym końcu świata.

Co to za atrakcja?
Ta Cu i wszystko wokół to atrakcja sama w sobie: aleja chińskiego zodiaku, kolorowe schody, flaming, kolejka linowa, a także — miejsce kultu otoczone tropikalną przyrodą. Pobyt tu grozi zgubionym gdzieś dawno odprężeniem, złapaniem oddechu i uporządkowaniem rozbieganych myśli. Uwaga — wchodzisz na własne ryzyko!

Jak dojechać?
Góra Ta Cu znajduje się około 60 km od Mui Ne, my dotarliśmy tam a jakże, skuterem 🙂

O czym pamiętać?
Warto wziąć ze sobą wodę do picia, krem do opalania i — w zależności od pory odwiedzin — także coś na głowę. Warto pamiętać też o szacunku dla gospodarzy i założyć strój inny niż plażowy. Dobrze jest mieć przy sobie trochę więcej dongów, bo u podnóża góry znajdziesz kilka kramów z pamiątkami i nakryciami głowy.

Koszt wstępu?
Zwiedzanie świątyni oraz miejsca z leżącym Buddą jest bezpłatne. Zapłacić trzeba jedynie za wjazd na górę (i zjazd) oraz opcjonalnie za meleksa, który dowiezie Cię z parkingu do stacji kolejki. To koszt: 500 000 dongów (80 PLN za 2 osoby).

Ile czasu przeznaczyć na to miejsce?
Minimum 3 godziny — jeśli chcesz tylko pstryknąć fajną fotkę. Jeśli chcesz poczuć wyjątkowy klimat tego miejsca, zaplanuj 5-6 godzin.

Jak oceniamy to miejsce?
Za kojącą ciszę, magiczną atmosferę, oszałamiającą przyrodę, wspaniałe zabytki i brak tłumów (czuliśmy się jak VIP, bo byliśmy tu w marcu) dajemy solidne 12/10.

Dodaj komentarz