Cala Goloritze – trekking do szmaragdowej perły UNESCO na Sardynii

Dziś już nawet nie pamiętam, które z nas wpadło na szalony pomysł, by spakować plecak i zakręcić globusem. To były przymiarki do większego tripu, jaki planowaliśmy i łazęga szlakiem ciepłych europejskich wysp wydawała się być idealna na przygrywkę.

Lubię lotniska, To swoisty mentalny i kulturowy tygiel. Tu jedne stereotypy się utrwalają, a inne zostają odkłamane.

Sardynia to cel – nie opcja

Czy Sardynia była wyborem przypadkowym? Oooo, zdecydowanie – nie. Wiele razy przemierzaliśmy Włochy zarówno publicznymi środkami transportu, jak i własnym (w tym miejscu bardzo serdecznie odradzamy jazdę do Italii, szczególnie południowej, nowo nabytym wozem nieposiadającym żadnych rys i wgniotek. Dlaczego? Ponieważ będzie żal wrócić z pamiątkami innymi niż zdjęcia i rafandynki. A z naszych obserwacji wynika, że Włosi mają specyficzny sposób podchodzenia do tematu samochodów. A raczej – do dbania o nie. Rysa to rysa – o co tyle krzyku. Jeśli więc stać Cię na takie samo podejście – to ok, avanti! Ale jeśli nie bardzo – rozważ zmianę środka transportu. Ale – pod żadnym pozorem – nie rezygnuj z obranego celu wyprawy. A dzisiejszym celem jest Sardynia, którą, jako się rzekło, wybraliśmy nieprzypadkowo. Chcieliśmy zobaczyć i sprawdzić, czy jest tak, jak słyszeliśmy, że jest.

I wiecie co?

Jest jeszcze lepiej 😉

Sardynia to nie tylko plaże i drinki. To miejsce ma do zaoferowania o wiele więcej. Wystarczy chęć poznania tego, czego nie ma w głównym menu

Ekskluzywnie, ale za to w tłumie? Nieeee, dziękujemy 😉

Zważywszy, że nie mieliśmy czasu, by zeksplorować całą wyspę, wybraliśmy cel wcale nie tak oczywisty, gdy mówi się o Sardynii. Ruszyliśmy nie na północ – czyli na bardzo popularną Costa Esmeralda. I nie na południe, w okolice San Teodoro.

My ruszyliśmy na wschód. Do prowincji Nuoro. Przemierzaliśmy m.in. okolice Orosei i Supramonte. Dlaczego? Z tego powodu, co zawsze. By zobaczyć miejsca, które oparły się (lub dzielnie opierają) masowej turystyce i typowemu dla niej „folklorowi” i infrastrukturze.

Ponoć, by zobaczyć więcej należy wspiąć się na szczyt. Otóż – nie zawsze. Droga (w dół) do Cala Goloritze i jednej z najpiękniejszech plaż Sardynii

Przyznam, że mamy swój mały, bardzo wybredny i subiektywny ranking wschodnich plaż Sardynii i bezapelacyjnie spośród wszystkich odwiedzonych, wygrywają dwie – Biderosa i Cala Goloritze. To dwie bardzo nieoczywiste miejscówki. Obie z limitowaną ilością codziennych gości. Obie stosunkowo trudno dostępne. I obie – mało komercyjne.

No to lecimy.

Początek szlaku. Tu kupiliśmy bilety, wodę i mały prowiant. Także tu zostawiliśmy samochód, wynajęty na czas pobytu na Sardynii

Bardziej plażing, czy bardziej trekking? Proszę Państwa – oto Cala Goloritze.

Przyznam od razu, że architektem rankingu większości naszych miejsc nieoczywistych na Sardynii był Piotr. I to On, przemierzając czeluści internetu, znalazł szansę połączenia dwóch aktywności, teoretycznie do siebie niepasujących. A mianowicie: trekking i plażowanie.

Szlak wiodący do zatoczki prowadzi malowniczą trasą na której nie brakuje takich widoków, ale z uwagi na przewyższenia i ruchome kamienie pod nogami – warto pod nie patrzyć – choć widoki kuszą.

W ten sposób trafiliśmy do Cala Goloritze. Jednego z najpiękniejszych miejsc na wyspie. Znacie baśnie i bajeczki, w których najpiękniejsze miejsca zawsze znajdują się za siedmioma górami i siedmioma rzekami? No więc, w przypadku Cala Goloritze było bardzo podobnie. Tylko bez rzek 😉

W drodze do Cala Goloritze – foto z cyklu: za górami, za lasami…

Limited edition, czyli plaża dla wybrańców

Cala Goloritze to bardzo młoda formacja. Powstała w latach 60. ubiegłego wieku wskutek osunięcia się ziemi. Zważywszy, z jak małą plażą mamy do czynienia (to niewielka kamienista zatoczka z turkusową wodą i bielutkimi kamykami), nie dziwi fakt, że Włosi wprowadzili reglamentację odwiedzin tego magicznego miejsca. Dzienny limit to 250-300 osób. I żeby móc wejść na szlak wiodący do zatoki – należy wykupić bilet wstępu. Cena to kilka euro od osoby i uprawnia do wejścia na trasę oraz do pobytu na Cala Goloritze do godziny 17. Po tym czasie turyści proszeni są o opuszczenie plaży.

W sezonie wysokim wymagane jest potwierdzenie rezerwacji przez aplikację. My, będąc tu początkiem kwietnia, bilety kupiliśmy w kasie.

Parking i klimatyczna lokalna knajpka. Tu posilisz się przed trasą i tu kupisz coś do picia. Warto skorzystać z tej opcji. Podczas całej trasy i na samej plaży nie ma gdzie uzupełnić zapasów płynów – wszelkich budek i straganów – brak.

Fakt i obserwacja: droga w dół często bywa trudniejsza niż w górę

Zwłaszcza gdy idzie się po tak niestabilnym podłożu, jakie charakteryzuje szlak wiodący do zatoki. Wybierając się tutaj, warto pamiętać o pełnych butach, najlepiej – za kostkę. Klapkom i sandałkom mówimy tu zdecydowanie: NIE. Absolutnie nie spiszą się podczas trekkingu. Dlaczego? Ponieważ trasa do Cala Goloritze to solidny górski trekking, a nie spacer po deptaku. Pamiętajmy, że mówimy o 7 km trasy w dużej części – po ruchomych kamieniach.

Droga na Cala Golorizte. Nie róbcie tego w klapkach.

A jak wrażenia po dotarciu na miejsce?

Są miejsca, które zapierają dech w piersiach i są takie, które powodują, że brakuje słów, by je opisać. Są również i takie, które pomimo zmęczenia, powodują, że człowiek znów ma siły, by bardziej doświadczyć tego, co widzi. No więc Cala Goloritze ma to wszystko. Kurtyna.

W tym miejscu znikają wszystie wątpliwości, czy było warto wybrać akurat tę plażę…

Monumento Naturale, jak nazywają to miejsce Włosi, jest Pomnikiem Narodowym Włoch i jakby tego było mało – został on wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. No i czy teraz kogokolwiek dziwi fakt, że Włosi tak skrupulatnie dbają o przestrzeganie reguł korzystania z tego miejsca? No właśnie.

Ciąg dalszy szlaku – tu wciąż droga w dół.

Po pokonaniu kamienistego szlaku biegnącego w dół i wyjściu z obszaru leśnego, pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy oszołomionemu i zmęczonemu piechurowi, jest 143-metrowa skała w kształcie iglicy a na niej maleńkie postacie. Już w tym miejscu zrobiliśmy przystanek, podziwiając ostro rysujący się na tle nieba szczyt z maleńkimi punkcikami tańczącymi na linach. Obserwowaliśmy jak mozolnie przemieszczają się i bardziej domyślaliśmy się niż widzieliśmy, jak szukają dobrego miejsca na chwyt i na podparcie nogi.

143 metrowa iglica to coś, co przyciąga uwagę. Zarówno ze względu na bardzo malownicze usytuowanie, jak i obecnych na skale – wspinaczy skałkowych.

Potem było jeszcze piękniej. Pozostało nam pokonać ostatnią przeszkodę – strome kamienne schodki i wreszcie stanęliśmy na brzegu.

Ostatnia prosta (czyli strome kamienne naturalne schody w dół) i jesteśmy na miejscu….

Allora… che bello qui! Czyli… jest pięknie!

Mimo niemałej ilości turystów, mieliśmy wrażenie, że jesteśmy tu sami. Przed nami – falował i marszczył się oszałamiający turkus. Za nami górowała iglica i ściana lasu. Tymczasem w uszach rozbrzmiewał subtelny klekot kamyków podkradanych przez fale i zwracanych po zabawie na miejsce. W tych okolicznościach przyrody nawet głośne, kultowe alora! wtopiło się w tło. Magia.

Proszę Państwa… oto Cala Goloritze

Czym jest „alora”? Ujmując rzecz żartobliwie, to chyba jedno z najbardziej wielozadaniowych słówek w języku włoskim. Powtarzane jest przez Włochów niemal tak często, jak polski przerywnik wysycający i podkreślający wiele naszych wypowiedzi. W odróżnieniu jednak od niego, „alora”, jest stokroć milsze i o całe galaktyki – bardziej kulturalne.

Mimo, że na plaży nie byliśmy sami, udało się znaleźć miejsca, gdzie nie czuło się i nie słyszało obecności innych. To dzięki limitom ilości odwiedzajacych, jakie obowiązują w tym miejscu

Jednak bardziej trekking niż plażing

Przyznajemy bez bicia, nie przyszliśmy tu plażować. Przyszliśmy tu zachłysnąć się tym, co oferuje to wyjątkowe miejsce pozbawione infrastruktury turystycznej. Tylko pomyślcie, żadnej budki z lodami, beach baru, kramu z pamiątkami z Włoch, czyli z Chin i – co już cieszy mniej – niestety żadnej toalety.

Z cyklu: w górach pogoda zmienia się szybko… Tu – na godzinę przed burzą z porywistym wiatrem

Wybór tego miejsca i doprowadzenie planu do końca (wliczając powrót – prawie że pędzikiem pod górkę) napawało nas dumą i jakimś takim wewnętrznym spokojem. Przycupnęliśmy na pobliskiej skale. Przestrzegany restrykcyjny limit osób – robił robotę. Brak śmiałków z parawanami – dopełniał obrazka. Mimo że ludzi było więcej, niż w miejscach zazwyczaj przez nas odwiedzanych przed / po sezonie – dało się na tym zaczarowanym skrawku planety znaleźć miejsce, w którym nie słychać było nawet: alora…

Na Cala Goloritze spędziliśmy kilka godzin, licząc fale i dziury w niebie, snując plany i odkurzając wspomnienia lub po prostu słuchając szumu fal i klekotu kamyków.

I właśnie po to, by móc to przeżyć, warto zamiast klapek ubrać treki.

Ten moment, gdy już masz pewność, że tym razem nie musisz wybierać: góry, czy morze?

Uwaga burze z porywistym wiatrem!

Mając świadomość, że wspinać z powrotem będziemy się na pewno dłużej, niż schodziliśmy (jak to człowiek sam siebie nie zna!), ruszyliśmy, zanim ruszyli wszyscy. Godzina opuszczenia plaży to 17, my ruszyliśmy trochę po 16. Także dlatego, że na horyzoncie tej turkusowo-błękitnej sielanki dostrzegliśmy ciemne, gęste i ciężkie chmury.

Cala Goloritze – pół godziny do całkowitej zmiany pogody…

Zdążyliśmy pokonać pierwsze kilkaset metrów, gdy pogoda postanowiła zmienić scenerię na bardziej zdecydowaną i dramatyczną. Wiało, grzmiało i padało. Ale przede wszystkim wiało. I to niestety – bynajmniej nie popychając do przodu. Wręcz przeciwnie. Jednak mimo to, udało się nam dotrzeć do parkingu w czasie równym schodzeniu. Proszę, co to robi delikatna perswazja matki natury.

Jeszcze ładnie, ale są już pewne znaki, że to nie na zawsze…

Idealna alegoria życia?

Czy mimo wysiłku poszlibyśmy raz jeszcze? O tak! Nawet wiedząc, że będziemy wracać z burzą. To miejsce jest idealną alegorią życia. Pokazującą, jak nierzadko ono wygląda. Młodość to często patrzenie na świat z pozycji bycia na szczycie (możliwości, kreatywności, siły).

Cala Goloritze – Monumento Naturale, jak nazywają to miejsce Włosi, jest Pomnikiem Narodowym Włoch

Gdzie okiem sięgnąć, błękit i piękne widoki. Przed oczyma cel widoczny w oddali. Jego osiągnięcie okazuje się kwestią czasu. I gdy staje się faktem, zatrzymuje nas w pewnym zasiedzeniu i zachwycie. I to tak wielkim, że dopiero po jakimś czasie dostrzegamy zbliżające się niebezpieczeństwo (tak, tak, dochodzimy do chmur). Tak zastaje nas wiek starszy. Nieprzygotowanych na konieczność poderwania się do walki o bezpieczeństwo i dobrostan. A jednak, choć podczas podziwiania plaży (czas młodości) przez myśl człowiekowi nie przeszło, że przyjdzie nam jeszcze raz poderwać się do biegu, choć mięśnie już nie te, co przedtem – dajemy radę.

Powrót z plaży, czyli mocno pod górkę… W tym miejscu mocniej docenia się zabrany na starcie większy zapas wody,

Z większym obciążeniem, na bardziej drżących nogach – znów stajemy na szczycie. I choć spojrzenie w tył nie ukazuje turkusu plaży zasnutej teraz ciężkimi chmurami, wiemy, że stać nas było, by ją osiągnąć i nie zasiedzieć się, gdy czas było ruszyć dalej.

Tak, zdecydowanie warto choć raz w życiu zmierzyć się z trasą do Cala Goloritze. To nie tylko wycieczka. To wyprawa w głąb siebie 🙂

Sardynia – jedziesz nad morze, by równocześnie pobyć w górach. Doskonałe połączenie tego, co rośnie skrzydła i wygładza myśli.

Co warto wiedzieć planując odwiedzenie Cala Goloritze

– To miejsce gdzie przed wejściem na szlak należy kupić bilet. Przygotuj kilka euro na opłatę wstępu.

– Na szlak wejść można od godziny 7:30. Ostatnia szansa wejścia na szlak mija z wybiciem godziny 15. (plażę opuścić należy z kolei o godzinie 17)

– Weź dobre buty do chodzenia w góry. To naprawdę dobra rada. Sandałki czy klapki będą potęgować ryzyko skręcenia lub zwichnięcia nogi.

– Zabierz z sobą wodę (dużo wody). Możesz ją kupić na parkingu lub przy kasie. Nie lekceważ tej wskazówki. Na plaży nie ma sklepów i stoisk. By znów się napić, trzeba będzie wejść z powrotem na szczyt – do parkingu.

Szlak to przewyższenia, piargi i większe formacje skalne. Wybierając się tu – zadbaj o dobre obuwie, prowiant i koniecznie – wystarczajacą ilość płynów.

– Trasa w dół to jakieś 3,5 km szlaku typowo górskiego (przewyższenia, piargi i większe skały). Analogicznie – taka sama trasa czeka na Ciebie w drodze powrotnej. Tylko, że będzie pod górkę, a Ty będziesz bardziej zmęczony/a. Droga w dół to jakieś 1,5 godziny trekkingu, z powrotem około 2 godzin wzwyż, w zależności od kondycji.

– Jeśli zamierzasz korzystać z uroków pobytu nad wodą, nie zapomnij o ręczniku i kąpielówkach. I o prowiancie też pamiętaj. Woda wzmaga apetyt.

Tu można zarówno posiedzieć kontemplując to, co wokół jak i zażyć kąpieli.

– Nie zapomnij też o nakryciu głowy i kremie z filtrem.

– Naładowany telefon lub powerbank, to coś co dobrze jest mieć przy sobie. To jednak góry, warto potraktować je z respektem.

– Na Cala Goloritze nie zabiera się dużych toreb. Nie wolno też zostawiać tu śmieci. Odpada też dmuchany jednorożec i szeroki materac. Z plaży z kolei nie wolno zabierać pamiątek naturalnych (muszelki, kamyki, piasek). I warto tego przestrzegać, bo możecie zostać poproszeni o zgodę na kontrolę bagaży.

Cala Goloritze to bardzo młoda formacja. Powstała w latach 60. ubiegłego wieku wskutek osunięcia się ziemi. Dotrzeć można do niej lądem (szlakiem w górach) lub od strony wody (łodzią). My wybraliśmy góry.

– Ile czasu przeznaczyć sobie na tę wycieczkę? Cóż… Wiedząc, co czeka na końcu szlaku – jak najwięcej. Warto też zdążyć przejść trasę przed nastaniem upału i mieć świadomość, że z powrotem idzie się odrobinę dłużej…

– Jak tu dojechać? Najlepiej – wbij w nawigację: Cala Goloritze. GPS pokieruje Cię do Su Porteddu,

Czy mimo wysiłku, jaki trzeba było włożyć, by tu dotrzeć – poszlibyśmy raz jeszcze? O tak! Nawet wiedząc, że będziemy wracać z burzą.

Newsletter

Zostaw swój e-mail, aby otrzymywać informacje o nowych wpisach na blogu!

Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *