Są miasta, które uważa się za swoje miejsca na ziemi już od pierwszego momentu. W przypadku Sajgonu my sami musieliśmy zerknąć drugi – a dla pewności i trzeci – raz.

Sajgon, a właściwie od 1975 roku Ho Chi Minh City (na cześć komunistycznego przywódcy Ho Chi Minha, który doprowadził do zjednoczenia Wietnamu po wojnie wietnamskiej) – to miejsce nieoczywiste. Jest zaprzeczeniem wszystkiego, co zwykliśmy nazywać urokiem wielkiego miasta, a jednak, po zerknięciu trzeci raz, stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że to jedno z najbardziej niesamowitych, plastycznych i rozedrganych miast, jakie udało mi się zobaczyć.

Ale Sajgon! Chaos, chaos i jeszcze raz zgiełk i chaos
Sajgon to jeden wielki chaos (dosłownie, bo to największe miasto w Wietnamie). To też miejska dżungla, w prawdziwym słowa tego znaczeniu. Jest absolutnie różnorodny nie tylko architektonicznie. To, co wyróżnia go najbardziej na tle innych azjatyckich miast, to kult natury. W Sajgonie, gdzie wolne miejsce jest absolutnym luksusem, rosną drzewa. Wysokie, bujne, zielone, szukające swojej przestrzeni zarówno wśród betonu chodników, jak i w wąskich i ciasnych podwórzach i uliczkach.

W tym mieście kontrastów, nowoczesne wieżowce ze szkła stoją ramię w ramię z kolonialnymi willami z żaluzjami. Te znajdują się obok buddyjskich świątyń i tłoczących się gęsto ulicznych straganów, w których nierzadko jedyną przegrodą zapewniającą dyskrecję sobie i sąsiadowi jest kawałek płachty rozwieszony pomiędzy dwoma stoiskami. A to wszystko wypełnia przestrzeń przy akompaniamencie przemierzających miasto skuterów. W Sajgonie są ich miliony i wyglądają (zwłaszcza w samym centrum i tuż po zmianie świateł) jak jedna wielka rycząca mobilna masa.

To miasto nie zasypia — tętni życiem 24 godziny na dobę. I żyje jakby obok życia mieszkańców. Bo Sajgon to nie tylko ryczące maszyny na dwóch kołach i architektoniczny miszmasz. Sajgon to także ludzie żyjący z tym niezwykłym miejscem w prawdziwej symbiozie, jakby obok hałasu i ogromnego deficytu miejsca.

Sajgon to ludzie – przedziwna symbioza spojona hałasem
Skwery i parki pełne są spacerowiczów, biegaczy, pań ćwiczących układy taneczne. Knajpki i bary uliczne z krzesełkami i stolikami wprost na chodniku pełne są ludzi. I to – co najciekawsze – w każdym wieku.

Po przestawieniu zmysłów na większą tolerancję tego miejskiego tętna zaczęliśmy dostrzegać szczegóły, które w nowym świetle – intrygowały, ciekawiły i wreszcie – zachwycały.

A propos światła – Ho Chi Minh zachwyca nie tylko za dnia. Również nocą potrafi oczarować, dlatego warto przejść się jego ulicami po zmroku. To miasto ma słabość nie tylko do zieleni, ale i do świateł – i nie ukrywa tego ani przez chwilę. Kolorowe neony, podświetlane reklamy, budynki z konturami rysowanymi światłem, drzewa oplecione magicznymi lampkami – wszystko to tworzy nocny spektakl, który zachwyca. Pomimo hałasu.

Tube house – czym jest i co mają do tego Francuzi?
Charakterystyczną rzeczą widoczną tu na każdym kroku są bardzo wysokie i bardzo wąskie budynki. Tak, jakby zamysłem konstruktora było piąć się coraz wyżej, zamiast rozrastać na boki. I tak to należy interpretować. Powód jest prozaiczny i ten sam, co w przypadku coracle, o których pisaliśmy TUTAJ – podatki. W XIX-wiecznym Wietnamie wprowadzony został podatek od szerokości frontu domu. Im szerszy przód domu, tym wyższy podatek.

Tak, tak, zgadliście, tak jak w przypadku podatku od długości kadłuba – to także pomysł francuskich kolonizatorów. Ta sytuacja zmusiła Wietnamczyków do bardziej kreatywnego spojrzenia na architekturę. Tak powstały tube houses – długie, wąskie, wysokie na kilka pięter budynki, które wciąż podziwiać można w wielu wietnamskich miastach.
Czasami podobne tuby budowane są i w czasach obecnych. Nie, nie z powodu podatków, a chęci wpisania się w uliczny folklor i tradycję. My sami podczas pobytów w Sajgonie mieszkaliśmy w mieszkaniach znajdujących się w „tube house’ach”. To bardzo ciekawe doświadczenie, o którym napiszemy niebawem więcej.

Zapachy – smaki – „prawie” oryginały, czyli nocny market
Nocny market to kultowe miejsce chyba w każdym azjatyckim państwie. I te w Tajlandii czy Kambodży wyglądały bardzo podobnie. Trochę odzieży, galanterii, dużo jedzenia. W Wietnamie nocny market to miejsce, gdzie można zjeść wygodniej niż w Tajlandii – gdzie raczej preferowano opcję: kup i idź. W Wietnamie jest trochę inaczej. Tu można dość wygodnie usiąść i zjeść na miejscu. Prawie każde widziane przez nas stanowisko gastronomiczne oferowało miejsce siedzące z dostępem do stolika lub ławy tudzież małego stolika z jeszcze mniejszymi krzesełkami.

Nocny targ słynie nie tylko z dobrego, zróżnicowanego jedzenia w naprawdę doskonałej cenie. To także miejsce, gdzie kupić można wiele „prawie oryginałów” i mowa tu o każdym rodzaju garderoby i dodatkach. Można więc znaleźć tu topowe buty z łyżwą, zegarki posiadające logo z prawie taką samą koroną, jaką ma oryginał, bluzki z podwójnym C, czy torby uwielbianej marki z charakterystycznym logo zawierającym dwie łączące się literki.

Na szczęście była i alternatywa – obok całego tego prawie-markowego sezamu można było również kupić biżuterię tworzoną właśnie tutaj – regionalną i kojarzącą się z kolorowym Wietnamem, i właśnie to, w mojej ocenie, nadawało jej status najprawdziwszego oryginału.

Od opery po metro – Sajgon w wersji „to trzeba przeżyć”

1. Saigon Opera House,
czyli Teatr Operowy w Ho Chi Minh City – to must do pobytu tutaj, zwłaszcza, gdy pada. Wzorowany na paryskim Petit Palais zachwyca kameralnością i detalami. Warto obejrzeć tu widowisko „A O Show” – opowieść o tradycjach wietnamskich opowiadane dźwiękiem, światłem i tańcem. Charakterystycznym motywem przewodnim przedstawienia są bambusowe tyczki i wspominane tu już coracles.
Według nas – 10/10. Powód? Warto poszerzać horyzonty + to idealny pomysł na oryginalną randkę 😉

2. Muzeum Pozostałości Wojennych
Sajgon to nie tylko kawa, dobre jedzenie i przyjemności. Nie można zapominać, że w nie tak znów odległej przeszłości był świadkiem i miejscem działań wojennych niosących śmierć i rozpacz. Muzeum Pozostałości Wojennych powstałe tuż po wojnie wietnamskiej to m.in. miejsce edukacji historycznej także dla młodzieży szkolnej. Czy zasadnej w tej konkretnej i bardzo brutalnej postaci (zdjęcia ofiar broni chemicznej, filmy ukazujące eksplozje bomb, śmiercionośna broń) – to kwestia, którą każdy powinien rozważyć sam w swojej głowie.

Według nas: 10/10, choć cieszę się, że stając naprzeciw zdjęć ofiar Agenta Orange miałam przeszło 40, a nie ledwo 17 lat. To potrzebne miejsce i warto je odwiedzić, choć wizyta tu wymaga dojrzałości psychicznej i odrobiny wprowadzenia w kontekst historyczny.

3. Pałac Prezydencki i bunkier
Mieści się w samym sercu Ho Chi Minh City. Dziś cały budynek to muzeum, które można zwiedzać od piwnic, gdzie znajdują się charakterystyczns dla epoki wojskowe biura, po sam dach, z którego roztacza się widok na panoramę miasta. To miejsce pamięta najbardziej dramatyczne rzeczy związane z wojną wietnamską, było też świadkiem zakończenia działań militarnych i pojednania obu części Wietnamu.

Można przypuszczać, że w tym modernistycznym budynku czas stanął w miejscu. Podziwiać więc tu można estetykę pełną dywanów, wykładzin, ciężkich kotar i typowych dla lat 70. mebli z charakterystyczną dla tamtych czasów politurą. I choć budynek wiernie oddaje ducha epoki, dla nas 7/10 – ze względu na liczne podobieństwa do czasów, które my w Polsce uważamy za słusznie minione. Ich estetyka, choć atrakcyjna – nie była mnie w stanie zaczarować.

4. Katedra Notre Dame
Tak, tak, to nie przejęzyczenie. Wciąż mówimy o Sajgonie.
Ta pierwsza oczywiście znajduje się w Paryżu. Ta druga – sajgońska – wzniesiona została tu wiele lat później, w XIX wieku jako triumf kultury francuskiej.

Obie zbudowane zostały przez Francuzów, obie są świątyniami katolickimi i obie noszą tę samą nazwę – Notre Dame (Nasza Pani). I na tym kończy się ich podobieństwo. Oryginalna, pierwsza katedra zbudowana została w stylu gotyckim – z kamienia, druga, sajgońska – zawiera zaledwie elementy gotyku, ponieważ reprezentuje styl neoromański. Co ciekawe – calusieńka jest z importu. Co to oznacza w praktyce? Że cegły, z jakich powstała, zostały sprowadzone aż z Marsylii. Dachówki z kolei sprowadzone zostały z Tulonu. Zwiedzających liczących na wspaniałe zdjęcia z katedrą w tle czeka jednak srogie rozczarowanie. Budowla jest w remoncie od 2017 roku i to tak bardzo, że na rusztowaniach postawionych wokół świątyni zadomowiły się na dobre pnące rośliny.

Na otarcie łez pozostaje Wam inna atrakcja – i to nie byle jaka…
5. Centralna Poczta
Mieści się dosłownie obok katedry. I nie jest w remoncie. To nie jest jakaś tam zwykła poczta, ale perełka architektoniczna autorstwa człowieka, który zaprojektował wieżę Eiffla, choć tu zdania są podzielone i znaleźć można informacje, że autorem projektu nie jest Gustave Eiffel, a Marie-Alfred Foulhoux, francuski architekt działający w Indochinach.

Bez względu na to, który z Panów stworzył to cudo – bez dwóch zdań – znał się na rzeczy. Poczta zachwyca stylem z epoki i… nadal funkcjonuje! Można tu kupić kartkę pocztową i wysłać ją do domu. Co ciekawe, pracownicy poczty wciąż noszą stroje z epoki, co zdecydowanie potęguje poczucie przeniesienia się w czasie.

6. Rejs po rzece Sajgon (Sông Sài Gòn)
Czy warto wsiąść do wodnego autobusu i przepłynąć się wzdłuż nadbrzeży pełnych wieżowców, deptaków i zieleni? Bardzo! Choć nam pogoda spłatała psikusa, ten mini rejs był wyjątkowo miłą zmianą skuterowo-spacerowej rutyny.

Z perspektywy wody pięknie widać było również Landmark 81, potocznie zwany wietnamskim Burj Khalifa. Podobieństwo – jak w przypadku Notre Dame – jest raczej umowne, choć na pierwszy rzut oka może nieźle zamieszać w percepcji czasu i miejsca. Zwłaszcza jeśli ktoś jeszcze zmaga się z jetlagiem po locie przez ZEA

7. Sajgońskie metro
Ho Chi Minh City Metro (HCMC Metro) to coś, co warto zobaczyć, gdy się to miasto odwiedza. W myśl naszej zasady, że podczas podróży przemieszczamy się różnymi środkami transportu, nie mogło zabraknąć i metra. I jak było? Cóż.. Było… jak w metrze. Szybko, w miarę wygodnie, bo bez tłoku i – dość krótko, zważywszy na dostępną ofertę. Może i owszem, to metro nie jest tak spektakularne jak inne tego typu miejsca, ale – dajmy mu szansę. Metro Ho Chi Minh City to nowinka. Budowa ruszyła w 2012 roku i na dzień dzisiejszy jeszcze nie jest ukończona. Trasa metra, póki co, ma 20 km, 3 stacje podziemne i 11 naziemnych, ale – budowa wciąż trwa.

Na koniec słów parę o tym, czy warto
Sajgon to chaos. Dosłownie i metaforycznie i albo się go akceptuje z całym dobrodziejstwem oferty, wsiąkając w to miasto i dając się porwać tej fascynującej mieszance stylów, dźwięków i kolorów, albo – jeśli to za dużo i za głośno – omija się je. I… wiele traci.

Co my sądzimy o Sajgonie?
Warto spędzić tu kilka dni. Ale warto też mieć opcję ucieczki, gdy jednak intensywność tego miasta zmęczy. A może zmęczyć i przytłoczyć. Pomyślcie tylko, w samym Sajgonie żyje prawie 10 milionów mieszkańców i jeździ po nim przeszło 8 milionów skuterów. To jedno z najgęściej zaludnionych miejsc w Azji.
Sajgon to tłok i chaos, to również pyszna, gęsta kawa, klimatyczne zielone kafejki, odkrywanie miasta od strony wody i wspaniałe zabytki. Czy plusy równoważą minusy? Warto ocenić samemu.

Dodaj komentarz