Zdecydowanie potrzebowaliśmy chwili na uspokojenie myśli od bodźców i dźwięków, jakich doświadczyliśmy w Sajgonie, ilości: aż za dużo. Wybór padł na Phan Thiet, a ściślej mówiąc – na Mui Ne, jego nadmorską dzielnicę. Czytaliśmy, że tu zdecydowanie jest ciszej i spokojniej. Sprawdzenie tego faktu brzmiało więc jak dobry plan i postanowiliśmy zaryzykować. Zaspojleruję trochę: było warto!
Z Sajgonu dotrzeć tu można m.in. wsiadając do sypialnego autobusu, który dociera nad morze, do samego Mui Ne (to nadmorska dzielnica Phan Thiet), po około 4 godzinach jazdy. Choć początkowo wydaje się ono być typową nadmorską miejscówką, po głębszym jej poznaniu ukazuje, jak wiele ma do zaoferowania.

Dlaczego Mui Ne? Sezon, klimat, zalety
Można powiedzieć, że tu, z dala od zgiełku bardziej znanych kurortów, każdy znajdzie coś dla siebie. Zwłaszcza po lub przed sezonem turystycznym, który trwa tu od listopada do kwietnia — wtedy pogoda jest najbardziej przewidywalna i sucha. Między majem a październikiem pojawia się więcej opadów, ale dla wielu to wciąż świetny czas na podróż. My odwiedziliśmy Phan Thiet i Mui Ne w marcu, co też jest całkiem dobrą opcją. Mogliśmy sycić zmysły piękną pogodą przy braku tłumów, zarówno na plażach, jak i w restauracjach czy przy turystycznych atrakcjach.

Spokój. Różnorodność. Skutery
Mui Ne to miejsce, które ma doskonałą ofertę dla miłośników trybu slow life, ale wciąż za słaby PR i dlatego przegrywa z bardziej topowymi miejscówkami na północy kraju. My sami już po pierwszych trzech spędzonych tu dniach wiedzieliśmy, że przedłużymy pobyt na południu, w myśl zasady, by nie zaliczać i nie odhaczać, a pomieszkać i poznać to miejsce. I to był strzał w dziesiątkę.

By szybciej i bardziej efektywnie przemieszczać się po okolicy, warto wypożyczyć skuter. Doba korzystania z tego pojazdu to około 25 złotych. Po pierwsze – przemieszczanie się w upale, jaki panuje w tym miejscu, na piechotę jest mniej efektywne niż przemieszczanie się na skuterze. Poza tym, kto by nie chciał choć przez chwilę wrócić do czasów młodości, gdy marzył bądź jeździł dwukołowym pojazdem? Tamtych wrażeń się nie zapomina i jeśli jest okazja, warto je powtórzyć, bez względu na to, czy ma się 40, czy 50 lat. Czy warto wypożyczyć skuter i jak to zrobić piszemy TUTAJ

Po pierwsze sporty wodne
Mui Ne to raj dla surferów i kitesurferów przybywających tu z całego świata. Uchodzi za jedno z najlepszych miejsc w Azji Południowo-Wschodniej, w którym można uprawiać kitesurfing. Swoją sławę zawdzięcza szerokim piaszczystym plażom, ciepłym wodom Morza Południowochińskiego i doskonałym warunkom wietrznym, które zaczynają się tu od marca i trwają aż do listopada.

Wietnamski marcowy wiatr, jakiego tu doświadczyliśmy, był czymś, co wspominamy jak wisienkę na torcie. Ciepły, mocny i zdecydowany, odczuwany głównie na plaży i w jej najbliższym sąsiedztwie, chłodził, orzeźwiał i idealnie suszył pranie w godzinę. Co ciekawe, na oddalonych od morza białych i czerwonych wydmach, choć również był odczuwalny – stanowił jedynie echo swej mocy skumulowanej przy samej wodzie. Naszym skromnym zdaniem – to połączenie idealne, bo dodawało miejscu pewnej dramaturgii, bez efektu dramatu w postaci burzy piaskowej. Więcej o sportach wodnych znajdziesz TUTAJ

Po drugie – wydmy. Białe i czerwone
Zarówno te białe, jak i czerwone wydmy to atrakcja nie tylko dla amatorów fotografii, ale też dla fanów pieszych wycieczek czy jazdy na quadach. Mini trekking wzdłuż piaszczystych grzbietów pozwala poczuć się jak na pustyni. By wczuć się w klimat tych wyjątkowych miejsc, warto wybrać porę, w której można liczyć na spokój. Pisaliśmy o tym w osobnym artykule o Czerwonych Wydmach.

(Obszerny tekst o wydmach i wyjątkowej atmosferze tego miejsca znajdziesz TUTAJ, w artykule piszemy też o tym, jak zorganizować wyjazd w to miejsce i co warto wiedzieć, wybierając się tu).

Po trzecie – wioska rybacka i coracles
Poczucie zanurzenia w kolorowej bajce to chyba najbardziej wyjątkowa rzecz, jakiej można doświadczyć, patrząc na morze w Mui Ne o poranku. Widok dziesiątek maleńkich okrągłych łódeczek kołyszących się na falach to coś, czego się nie zapomina. Zdecydowanie, choć patrząc okiem obserwatora całość przypomina malowniczy obrazek, to w rzeczywistości praca rybaków daleka jest od bajki. I jeśli jest tylko taka okazja, a na rybackiej plaży jest – warto zarezerwować sobie jeden z poranków, by obserwować, w jaki sposób krewetki, małże i ryby trafiają na stoły w licznych okolicznych restauracjach.

Więcej o coracles i porannej rutynie mieszkańców Wioski Rybackiej piszemy TUTAJ
Coracles i legenda o podatkach
Zdecydowanie na słów kilka zasługują okrągłe łódki charakterystyczne dla tej części świata (choć widywane również w Walii, Szkocji i Irlandii, a także w Indiach). Te pływające mini-jednostki, przypominające gigantyczne miski na świąteczną sałatkę, swój początek mają w optymalizacji wydatków. Trudno powiedzieć dziś, czy to tylko legenda, czy fakt, niemniej ponoć ich charakterystyczny kształt to odpowiedź ludności na podatki od łodzi, jakie nakładali francuscy kolonizatorzy na rybaków. Wysokość podatku zależała od długości kadłuba. Rybacy zmodyfikowali więc kształt swych łodzi, które z powodu braku kadłuba w ogóle klasyfikowane były jako kosze. A od koszy nikt nie pobierał podatków. (Podobna legenda dotyczy coracles w średniowiecznej Europie i Indiach, trudno więc powiedzieć, kto wpadł na ten pomysł pierwszy – o ile jest on w ogóle faktem).

Prawdziwe pierwsze coracles tworzone były z wikliny (te europejskie) lub bambusa i miały kształt połówki łupiny orzecha, te widoczne na zdjęciach przypominają bardziej miskę i wykonane są z tworzywa.

Po czwarte – Fairy Stream.
To malowniczy strumyk płynący w zachwycających okolicznościach przyrody pomarańczowym korytem. Spacer wzdłuż jego koryta to miła odmiana po bardziej wymagających aktywnościach.

Po piąte – Wieże Po Shanu Cham
To hinduistyczne dzieła sztuki powstałe w VIII-IX w. w królestwie Champa, miejscu znajdującym się na terenie dzisiejszego Wietnamu. Jedna z wież poświęcona jest bogu Siwie, a druga i trzecia – odpowiednio – bogu ognia Agni i bóstwu Nandi. To miejsce znajduje się około 7 km od Mui Ne i warto je zobaczyć, choćby w drodze na górę Ta Cu. My trafiliśmy tu w dniu, gdy na niebie nie było ani jednej chmurki. Ze względu na zdjęcia i walory estetyczne – idealnie, czerwone cegły doskonale kontrastowały z oszałamiającym błękitem. Ze względu na nas – już mniej optymistycznie… Upał dawał się we znaki. Ale gdy człowiek przycupnął w cieniu pod jednym z drzew, których tu nie brakowało, kontemplując to, co wokół – satysfakcja była gwarantowana.

Po szóste – góra Ta Cu
To miejsce zasługujące na osobny artykuł – tyle w nim ciekawych rzeczy. Wyliczając je wszystkie: to park u podnóża góry z kolorowymi schodami i zodiakiem, kolejka wioząca odwiedzających na szczyt góry Ta Cu, gdzie znajduje się spektakularnie umiejscowiona świątynia Van Thuy Tu z największym posągiem leżącego Buddy. Ten 46-metrowy kolos śpi spokojnie w otoczeniu lasu porastającego zbocza nad świątynią. Nie licząc pary turystów z Niemiec, byliśmy tu całkowicie sami. Wrażenia? Gdyby nie pora, w jakiej musieliśmy zdążyć na kolejkę jadącą w dół, pewnie w tym niesamowitym miejscu siedzielibyśmy do dziś, słuchając czarującej mieszanki, jaka obejmowała: szum wiatru w koronach drzew, śpiew ptaków, nawoływanie się małp i cichuteńką muzykę otulającą cały kompleks. W skali 1:10, to konkretne miejsce dostaje od nas solidne 12. Więcej o górze Ta Cu i jak zorganizować taką wycieczkę, piszemy TUTAJ.

Po siódme jedzenie
Tanio, pysznie, różnorodnie i do syta. Tak można określić kuchnię wietnamską i serwowane lokalnie napoje, w których dla nas numerem 1 okazało się mango smoothie oraz wietnamska gęsta kawa. Mui Ne to miejsce, gdzie na jednej ulicy mierzącej 500 metrów znajduje się co najmniej 6 restauracji. I w każdej można zjeść coś wyjątkowego. Począwszy od lokalnych darów morza, przez makarony z sosem i warzywami, pożywne zupy, także te zapożyczone z kuchni tajskiej (np. tom yam z krewetkami), na szaszłyku z krokodyla kończąc. W niektórych restauracjach do lunchu lub kolacji otrzymywaliśmy talerz lokalnych owoców.

Po ósme – ludzie
To temat wyjątkowy. Ludzie w Azji, jaką udało się nam zobaczyć i poznać, to ludzie na ogół serdeczni, uśmiechnięci, życzliwi i empatyczni. I o ile cechy te już wiele razy opisywano w odniesieniu do Tajów czy Lankijczyków, a w przypadku Khmerów (mieszkańców Kambodży) zdumiewają i budzą podziw, biorąc pod uwagę ich bolesną, nie tak odległą historię ludobójstwa, jakiego doświadczyli jako naród w imię ideologii, czego efektem jest dziś średnia wieku wynosząca 29 lat.

W południowym Wietnamie jest trochę inaczej. Owszem, ludzie są tu zazwyczaj pomocni i kulturalni, jednak zdecydowanie – o wiele bardziej powściągliwi w odwzajemnianiu uśmiechu. Co wpływa na takie podejście do obcych? Zdecydowanie naleciałości kulturowe, którymi Wietnam, jako kraj kulturowo bogaty, obrósł przez lata swego istnienia. Nie bez znaczenia jest również wpływ historii XX wieku i lata zbrojnych konfliktów, które utrwaliły w Wietnamczykach surową dyscyplinę społeczną. Czy więc Wietnam nie jest otwarty mentalnie na odwiedziny Europejczyków? Absolutnie jest. Choć w inny, bardziej wyważony sposób niż choćby Tajlandia.
Czy do Mui Ne warto pojechać mimo, że nie wspominamy o klubach, barach i aktywnym życiu nocnym? Warto! Zwłaszcza, gdy w podróży szuka się czegoś odwrotnego – czyli wyciszenia i tego, czego brakuje na co dzień. W Mui Ne zdecydowanie to odnajdziecie.

Co warto wiedzieć. Skrót dla spieszących się:
Jak tu dotrzeć?
Do Mui Ne dostać się można z Ho Chi Minh (Sajgonu) samochodem, pociągiem (do Phan Thiet a dalej np. Grabem) lub autobusem. Ta trzecia opcja jest bardzo popularna, zważywszy na stosunkowo niskie ceny biletów i dużą wygodę podczas podróży. Zwłaszcza, gdy wybierze się autobus sypialniany, z miejscami leżącymi. O tym, jak to ogarnąć, piszemy TUTAJ.

Co warto zrobić będąc w Phan Thiet, na wybrzeżu:
– odwiedzić plaże, także te dla surferów i kite surferów i dać się „porwać” 🙂
– spędzić poranek na Białych Wydmach
– spędzić popołudnie na Czerwonych Wydmach
– zjeść smoczy owoc, pochodzący z lokalnej plantacji
– zaliczyć mały trekking po Fairy Stream
– zobaczyć Wieże Po Shanu Cham
– wjechać wagonikiem na górę Ta Cu i zobaczyć z bliska 46-metrowego śpiącego Buddę
– wypożyczyć skuter i objechać nim całą okolicę
– pójść na poranny połów i przepłynąć się okrągłą łódką
– spróbować wietnamskiej kawy i tajskiej zupy Tom Yum z krewetkami

Ile czasu spędzić w Phan Thiet?
Tu zdania są podzielone, ja chciałam całą wieczność, a Piotr – jeszcze dłużej 😉 Ale mówiąc poważnie, 5-7 dni to czas, w którym można wyrobić sobie zdanie, że człowiek zdecydowanie wróci tu, gdy nadarzy się okazja.

Dodaj komentarz